piątek, 10 lutego 2017

Ślizgacze



  Kiedyś bardzo chciałem mieć metalowe ślizgacze "made in GDR". Takie z regulowaną w pewnym zakresie długością i szerokością buta. Ze skórzanymi paskami i zamontowanymi na czubku ząbkami do podchodzenia.  Ale moje "kiedyś" wypadało w czasach, gdy granice bratnich narodów były zamknięte na sztabę i pilnowane obustronnie. Więc pozyskanie takowych ślizgaczy było sprawą dość problemową...



  Paradoksalnie, dziś łatwiej nabyć takie nieprodukowane od lat ślizgi, niż w czasach ich wielkiej popularności. Niemniej zdarzyło się tak, że ślizgacze owe nabyte jakąś kombinacją środków i możliwości dostałem. Wiosną, tuż po zimie. Mieszkały zatem one tymczasowo w szafie, wypełniając ją zapachem nowiuśkich pasków i wyobrażeniem zlodowaciałej górki "na pomniku" rozścielającej się u obutych w nowiuśkie ślizgacze zapięte mocno do kozaków, stóp. Tak minęła wiosna wraz z następującymi po niej porami, aż do zimy. Zima jak na złość była praktycznie bezśnieżna. Tak jak seria postępujących po niej kolejnych zim. Pierwsza odpowiednio śnieżna nastała w czasie, gdy jazda na ślizgaczach nie była mi już w głowie.  Leżały zetem one bezczynnie, tracąc w nieznanych mi okolicznościach jeden nowiuśki pasek. Przeleżały do czasów, gdzie stałem się dla nich za duży i za ciężki. Aż do czasów, gdy mój syn stał się wystarczająco do nich pasujący, dość duży i niezbyt ciężki.

  Aż do czasów, gdy okazało się, że zima jest wystarczająca do obucia go w zabytkowe ślizgacze.  Aż do czasów, gdzie okazało się, że nie wiadomo do której to szafy trafiły ślizgacze z szafy pierwszego ich zalegiwania. Gdy trudno sobie przypomnieć, czy paski były beżowe czy czerwone. I właściwie jakiego były rozmiaru.

  A zima jeszcze trzyma. Wiosna za pasem. Wpisuję w google "ślizgacze metalowe", a w grafikach wyskakują mi jakieś myszki komputerowe o kosmicznym wyglądzie. Zmieniam, modyfikuję zapytania, słowa klucze. Są, znalazły się - ale tylko na zdjęciu. Zima trzyma. Idą ferie. Przekopujemy internet w poszukiwaniu wrażeń z dzieciństwa...

  Zdjęcie w tytule ściągnąłem gdzieś z wykop.pl. Widoczne tem plastikowe ślizgacze miałem również. Jeden złamał się po pierwszym zjeździe, drugi po (chyba) czwartym.

3 komentarze:

  1. ha ha, to mięliśmy podobne marzenie:)Niestety, moje nigdy się nie zrealizowało. Byłam tylko posiadaczką ślizgaczy z lewej, które nie złamały się, tylko moją nogę wykluczając mnie na zawsze ze sportów zimowych. No, może jedynie zjazd na worku stylem dowolnym pozostał:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem i ja plastiki, ale jakiś taki model z dłuższym przodem, te przody przedłużone odłamały się jako pierwsze. Ale jak podciągało się stopami ten ułamany przód ponad śnieg, to dało się jechać na złamanych :)

      Usuń
  2. Miałem oba modele chwała Bogu a z pomnika to najlepsza jazda na trzech skoczniach/chopkach.

    OdpowiedzUsuń

Dodając komentarz:
- jeśli masz stronę/bloga na innej platformie wybierz: "nazwa/adres URL'', gdzie w polu "nazwa" wpisujesz nazwę, w polu "URL" wklejasz adres strony/bloga. Jeśli nie posiadasz takowych - po prostu wpisz swój nick w polu "nazwa". Będzie miło zwracać się "po nazwie"
- jeśli wybierasz "Anonimowy" - na końcu komentarza wpisz swój nick.
Weryfikacja obrazkowa jest wyłączona. Dzięki za wpis.