wtorek, 24 kwietnia 2012

Guślarz. Po spotkaniu.






   Już po spotkaniu. Trzech nacji, trzech narodów, trzech historii. Byli, przyszli, zostali przyprowadzeni, albo dojechali. Sami lub z kimś. Jedni chcieli, inni powinni, innym jeszcze miało się to opłacić. Byłem z ciekawości. Właściwie to z dwiema trzecimi ciekawości, może nawet z jedną trzecią ciekawości - bo działo się jak zawsze. Do kamer i po kamerach. Do kamer podchody - z kim by tu i na jakim tle. Tańce godowe, tokowanie. Po kamerach sprawa prosta - spadamy. Stąd ta ciekawość dzielona na trzy. Jedna trzecia to sprawa jasna. Wyłączyli nagrywanie - dojadamy i w "długą". Druga z trzeciej części jak to ma w zwyczaju - wikt i opitek, z uśmiechem i obecnością do końca. Rubasznie i swojsko. Trzecia ?

 Trzeciej byłem ciekaw. Chciałem poczuć tę trzecią stronę. Szukałem i znalazłem. W wieku sędziwym, w pogodzie ducha, we wspomnieniach dłoni matczynej, oranżady dawnej smaku, kiełbaskach wędzonych, bułkach nadziewanych, w spacerach, w dziś i wczoraj, w historii równie okrutnej co innych, w niezrozumieniu dziecięcym, w niejednoznaczności uknutej przez możnych, w słońcu tym jak kiedyś, w myśli - że może to jest ten ostatni raz. W odwiedzeniu po prostu, lasce rzeźbionej, uśmiechu i nienachalności.  W tym właśnie punkt potrójny się zawiera.

 To najpiękniejszy obrazek z tego dnia.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Guślarz. Żyje czy nie żyje ?





 

   Guślarz ( 569 m n.p.m.), jedna z dwóch gór mających u swego podnóża Bogatynię i okolice. Najwyższy punkt nad miastem, wulkaniczny stożek od południowej strony. Szczyt jego leży na terytorium Republiki Czeskiej, jakieś 70 metrów od granicy z Polską. Do niedawna jeszcze szczyt niedostępny był dla małego ruchu przygranicznego, dotrzeć można było po przekroczeniu granicy na jednym z przejść i dojście od strony czeskiego Vitkowa. Od roku 2007 można udać się na tę górę przekraczając granicę dowolnym miejscu.

   O Guślarzu i jego walorach turystyczno – spacerowych mimo tych ułatwień nie wspominano praktycznie w ogóle. Może jedynie w okolicach kampanii wyborczych wypływały cyklicznie mniej lub bardziej niewiarygodne pomysły na wykorzystanie walorów części leżącej po naszej stronie. Z uwagi na egzotykę i duży stopień odrealniania tychże zamysłów, lądowały one w ognisku razem z wyborczymi plakatami i niedojedzoną kiełbachą. I tak do niedawna.

   Mówić nagle zaczęto o konieczności „ożywienia” Guślarza, o odrodzeniu małej turystyki w jego rejonie – i oczywiście w myśl zasady „boso ale w ostrogach” - wypłynęły na międzynarodowe wody niesamowite wizje wyciągów, wież widokowych, stoków, orczyków, ratraków i obsługujących to wszystko domów gościnnych z łóżkiem i wyszynkiem. Niemało. ( Martwi mnie jedynie to, czy wszystko się nie stosunkowo niewielkim zboczu pomieści...). Jednak w moim odczuciu taka lawina pomysłów z górnej półki to najlepszy sposób na przysypanie i zaduszenie w zarodku najszczerszych nawet chęci. Wszak mowa miała być o najprostszej formie turystyki – niedzielnym spacerze rodzinnym, ławeczce, daszku, zwykłej ścieżce. Miejscu na popołudnie.

   Jako że lubię sam się przekonywać o rzeczywistej sytuacji postanowiłem się na Guślarza wybrać osobiście.

   Więc : próżno szukać w mieście jakichkolwiek wskazań kierunków marszu. Nie ma. Na szczęście góra jest na tyle wysoka, że widoczna z każdego jego punktu. Czyli marsz na azymut, ewentualnie w kierunku Jasnej Góry, bo ten kierunek gdzieś w oznaczeniach widnieje. Wyprawa pieszo po drodze prowadzącej do JG raczej bezpieczna nie będzie – brak jakiegokolwiek pobocza, prędkość dozwolona na tej drodze (poza miastem, bez widocznych ograniczeń) to 90 km/h, trzeba mieć sporo odwagi by się z jadącymi autami mijać „na lusterko”. Lepiej więc samochodem – tu jednak wiedzieć trzeba,że nie ma żadnych wyznaczonych miejsc do parkowania, można jednak pogadać z mieszkańcami o możliwości zaparkowania, lub po prostu „na dziko” w okolicach pomnika z 1 Wojny Światowej. Na miejscu również brak jest choćby kawałka dykty z wyznaczonym kierunkiem marszu. Czyli przyjmujemy zasadę, że każda ścieżka wiodąca do góry zaprowadzi nas do celu.

 
  Wybrałem pierwszą z prawej, czarne kamienie „kolejowe” wielkości pięści solidnie utwardziły leśny dukt, wędrówka po nich również wspaniale utwardza dyski międzykręgowe – ale nie narzekamy, ważne że nie po błocie :)


 
   Idąc wzdłuż drogi mam wrażenie na granicy pewności, iż nie jest to nowa trasa – pozostałości ławek mówią o turystycznej przeszłości tejże, przedwojenne betonowe konstrukcje z pozostałościami siedzisk aż proszą się o powtórne zamontowanie siedzisk. Ale jak widać nikogo to jak do tej pory i później pewnie też nie obchodzi. Niech leży i wspomina jak kiedyś normalnie było.


 
  Trzeba iść dalej – do góry. Aż do granicy i później w lewo. I prosto, aż do lasu idąc pasem granicznym mając Polskę po lewej stronie. Tam pierwszą ścieżką znów do góry – prawo skos i prosto.
 
  Po przejściu ok. 50 metrów osiągamy szczyt. Urocze miejsce. Jest tablica informacyjna, triangulant geodezyjny z czasów Cesarstwa i ruiny, właściwie ruiny ruin gospody działającej tu aż do lat 40- tych XX wieku. Los jej i reszty infrastruktury opisany został w artykule p. Marii A. Marciniak ( http://www.goryizerskie.pl/?file=art&art_id=600 ) . Pośród zeschłych liści natknąć się jeszcze można na pozostałości zastawy stołowej z tamtych czasów. Łezka w oku. Było.





  
   Oprócz tego skałka od strony południowo – wschodniej, niezwykle klimatyczna, pierwsze moje skojarzenie – jakby na tę górę wychodził Zaratustra, to pewnie od tej skałki rozpoczynało by się jego znijście. Tak mi się wydaje. Bo siedzi się i rozmyśla pierwszorzędnie. Mieszkał tam podobno niejaki Köhler, lalkarz samotnik zamieszkujący te miejsce od 1850 roku w szałasie obok skały. Magiczne. I widok piękny.


 
   Skoro wyszedłem na górę od strony Polski, to teraz zejdę od strony Czech. Trudno nie jest, wystarczy trzymać się zielonego szlaku. W dół. Schodzę do Vitkova, tam ku mojemu zdziwieniu (tak, wiem, jestem dziki) obok słupka z oznaczeniami dostępnych szlaków stoi najprawdziwsza zadaszona ławka. Ze stolikiem ! Tak myślę – dopóki takie rzeczy będą mnie zaskakiwać, doputy nasza mentalność będzie miała przed sobą długą drogę do rozwoju, do poziomu „normalne”...


 
    Tak więc : byłem,widziałem. Powrót – odwrotnie, ale już bez wejścia na górę, obejście lewą stroną, kurs na azymut (kominy) i w dół, do wsi.

 
   Tak więc : byłem,widziałem. Powrót – odwrotnie, ale już bez wejścia na górę, obejście lewą stroną, kurs na azymut (kominy) i w dół, do wsi.
Jakie mam wrażenia ? Po lekturze artykułów dotyczących Guślarza, po serii pomysłów jakie wystrzeliły z głów z okazji nie wiem jakiej, po obejrzeniu z bliska na własne oczy sytuacji na miejscu... Piękne miejsce, blisko. Poza tym brak jakichkolwiek wskazówek co do dojścia na miejsce, o ławkach czy choćby miniparkingu nie wspomnę. Deski do ławek przykręcić, jakąś tablicę, miejsce na samochód, ścieżkę grysikiem wysypać. I może zacznie to działać. Ale pomysły rodem z górskich kurortów są niepoważne. Przyziemne, przyziemne sprawy na początek – żeby pokazać, że coś się chce. Bo tego nie widać.


wtorek, 10 kwietnia 2012

Pochody.


  

 Zaczęło się znów kołysać. Od tupnięcia pierwszego tego jedynego, od kroków miarowych co za nim po bruku czwórkami, szóstkami, tłumem bezładnym ruszyły, wiecami z krzyżami i blaszką lotniczą w szacie, blaszką na czole, blaszką w głowie błotem kwietniowym zakażoną co lobotomii niehigienicznej dokonała, po twardym zapisie nieodwracalnie już ustanowiony tryb myślenia, bezwolny, tłumny, czerwony na gębie jak flaga na drzewcu i zły, mocniej już tupie, rozhuśtać jakby chciał, przewrócić...

  I kołysze się mocniej, już zaduch się unosi i pył kancerogenny umysły kaleczy, rozumy podrażnia, dmucha, zawiewa z papieru, z eteru, ambon kościelnych, z ekranu do pieśni smutnych posępnych, tam gdzie profanum na sacrum okrakiem się wspina, krzyżem podpiera drewnianym i po barierkach
przełazi w kamizelce jaskrawej, i grupy za nim miejskie, osiedlowe, parafialne regimenty z nienawiścią na tablicach Krakowskie Przedmieście zalały nie słońcem, tłumem zalały, mszami, zniczami, kwiatami i zaduchem ciężkim spiskowym wywrotowym, irracjonalnym...

  Cuchnąć już zaczyna benzyną lotniczą, gazem szlachetnym rozpylonym, wybuchem silnym, korą rozdartą co na bucie urwanym już tlić się zaczyna pod kablem zwęglonym, zajmują się kolejne i teraz już i te co rozgrzane, co wystygnąć nie zdołały kawałki palą się razem, już wszystko naraz zajmuje się, już Wolska cała rozpalona, z gorąca unosi się dym do góry wysoko aż mgła rozwiewać się zaczęła, i patrzą wszyscy na pomnik co się odsłania, pomnik zwycięstwa, zwycięstwa człowieka nad zdrowym rozsądkiem...