poniedziałek, 13 czerwca 2016

Siódma rano, poniedziałek.

 Ten czas, gdy nieliczni spóźnialscy truchtem na ostatniej prostej osiągają cel, do którego droga niespodziewanie wydłużyła się w czasie, wskakują i wyskakują z aut, dobiegają, dochodzą, w pośpiechu, niepodopinani, niezupełnie jeszcze zorganizowani, niewybudzeni liczą w myślach zaległości czasowe nie dostrzegać zdają się nastającego właśnie poniedziałku.

  Ten czas, gdy mężczyźni zbierający się na rogach i skwerach rozpoczynają swe codzienne obrady, poranny sejmik komisji finansowej, instytutu zamówień monopolowych, czapki noszą z daszkiem sprane, szarofioletowe  twarze rzadziej rozjaśnia uśmiech, częściej skupienie nad prowadzoną właśnie buchalterią rozłożonych na żółtych od papierosów dłoniach środków, zgromadzonych w trybie życia zbieracko-wędrownego, proszalnych rytuałów pod budą z wózkami na zakupy. Czapki kierują przyszyte do nich daszki to w dół ku wspólnej puli, to w górę ku wzbierającym chmurom, to na prawo-lewo w wypatrywaniu tych, którzy jeszcze się nie pojawili a pojawiać się zwykli dokładając akurat tyle, by przeważyć ten języczek wagi na stronę zebranych w kółku i ich porannych pragnień.

  Ten jeden szedł akurat sam. Szurał rozczłapanymi papciami na które opadały mu nogawki przewiązanych sznurkiem nieco poniżej pasa spodni. W jednej dłoni ściskał wypełnioną czymś do połowy reklamówkę znanej sieci handlowej, dłonią tą podtrzymywał również poły pozbawionego zapięcia okrycia o nieustalonym kolorze i kroju. W drugiej dłoni trzymał puszkę piwa, idąc popijał z niej łyczkami przerywając na chwilę swój szurający krok, jeśli kroku tego by nie przerwał, to niewątpliwie złote krople puszkowanego napoju spłynęły by po szaroburej brodzie wprost na kołnierzyk nie pranej od miesięcy zapewne koszuli.

  Mężczyzna naraz zszedł z chodnika na jezdnię, kucnął przy krawężniku opierając się o niego kolanem, puszkę przełożył pod ramię trzymające już torbę z dobytkiem i niesforne poły niezapinającej się marynarki, nieco niezbornym ruchem pozbierał w garść walające się tuż papierki po lodach, wstał i wyrzucił je do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Z puszki zrobił mały łyk, i odszedł przed siebie, w ten rodzący się właśnie poniedziałek.

  Mężczyźni ze skweru rozeszli się w przeciwnych kierunkach podzieleni na grupki po dwóch-trzech, jeden został siedzący na ławce, podparty łokciami na kolanach. Dla niego poniedziałek się jeszcze nie zaczął.

2 komentarze:

Dodając komentarz:
- jeśli masz stronę/bloga na innej platformie wybierz: "nazwa/adres URL'', gdzie w polu "nazwa" wpisujesz nazwę, w polu "URL" wklejasz adres strony/bloga. Jeśli nie posiadasz takowych - po prostu wpisz swój nick w polu "nazwa". Będzie miło zwracać się "po nazwie"
- jeśli wybierasz "Anonimowy" - na końcu komentarza wpisz swój nick.
Weryfikacja obrazkowa jest wyłączona. Dzięki za wpis.