wtorek, 18 września 2012

Dzień psa.





  Raz do roku wypada , Dzień Wiejskiego Burka, jeden dzień w roku z wyjściem, jedynym wyjściem w roku - nieprzypadkowym.
  Do Pana wyjście, na szczepienie coroczne, obowiązkowe. Płatne.
Bobiki, Burki,Pucki, Murzyny, Cygany, Szariki i Psoty - na postronkach plecionych ze snopowiązałkowego sznurka, w warkocz plecionych przy szyi, pod rękę już w cztery, w kwadrat. Z pyskami przy ziemi, ziające, zgłupiałe, szczają z ekscytacji w sposób niekontrolowany, po brzuchu się olewające, po łapach przednich, z podniecenia milionem zapachów .
 Bo u Pana na szlace wysypanej tysiąc kropli już upadło, i jazgot jest, kwik, szarpanina, postronki się napinają, oczy na wierzch wyłażą z podduszenia, jęzory wiszą, to kuksańce lekkie gumiakiem na spokój, na przygotowanie.

  Wtedy za łeb trzeba chwycić mocno, zblokować, pod pachę najlepiej, aż kłaki na swetrze i ośliniona nogawka w gumiaku zostanie, albo na marynarce przedwojennej, staroświeckiej, co wygladają w nich jak właśni ojcowie z kronik filmowych czarno - białych. Nie kwiknie nawet taki - chwila, moment,sprawnie - następny.
  Niektóre są dalej przypięte na paskach z gumowanej dratwy, te najtrudniejsze przypadki co łeb im trzeba w sztachety, i we dwóch chłopa wtedy - nie da się inaczej, walczy taki do końca aż futro się sypie, to największe ze wsi bydlęta łańcuchowe, agresywne bo tchórzliwe. Większość to raczej skala mini, mikro - średniaków nieco mniej, takie hienowate, jakby chupacabra albo diabeł tasmański. Skołtunione na grzbietach, ochrypłe.

  Ale już oto kolejny wleczony za sznurek, zapiera się, służebnica pańska dogląda co by się nie pożarły, w czółenkach rozdeptanych stoi na kantach stóp, buja się, palcami niewidoczny paproch strząsa z fartucha, mlaska, zęby ssie, minę ma ważną, ze znawstwem patrzy na te byty pokraczne, paluchem krzywym pokazuje co i jak, ważna jest, wybrana, cycata i tłusta, śmieje się zasłaniajac usta dłonią. Szybko idzie i sprawnie, tłok zelżał nieco, zapach wyświechtanych do połysku marynarek i szarych mydlin daje się wyprzeć temu co pan na łopatę zbiera a poleciało ze sparaliżowanych psich zwieraczy, szczekanie coraz bardziej z oddali, skończyło się wyjście, teraz znów w metr pięćdziesiąt przestrzeni, aż rok czekać znów na te święto, na dwieście, trzysta metrów przestrzeni, aż polać się ze szczęścia, powęszyć, szczeknąć, łeb w sztachety i znów z powrotem w metr pięćdziesiąt, na kolejny rok...

4 komentarze:

Dodając komentarz:
- jeśli masz stronę/bloga na innej platformie wybierz: "nazwa/adres URL'', gdzie w polu "nazwa" wpisujesz nazwę, w polu "URL" wklejasz adres strony/bloga. Jeśli nie posiadasz takowych - po prostu wpisz swój nick w polu "nazwa". Będzie miło zwracać się "po nazwie"
- jeśli wybierasz "Anonimowy" - na końcu komentarza wpisz swój nick.
Weryfikacja obrazkowa jest wyłączona. Dzięki za wpis.