Matki przychodzą pierwsze. Nie
wszystkie jednak wchodzą od razu.
Te płoche matki, nerwowe na
przykład nie. Stoją z boku, całkiem z boku. W cieniu. Głowy mają
lekko opuszczone, na głowach spalone perhydrolem włosy na twarz
lekko lecą, na cerę nijaką i papierosy zwijane co je palą
pojedynczo w garści. I panikę jakąś między łopatkami. Liche
takie i wystraszone. One stoją, nie wchodzą, czają się, i albo na
wyjściu, albo do pustej już sali celują. Nieraz stoją we dwie,
wtedy już bliżej drzwi, w świetle. Wtedy to ta jedna z nich musi
mieć w sobie błysk. Głowę odchyla i dym puszcza ponad, w torebce
grzebie wytartej i do tej płochej szybkimi seriami słów nadaje. Ta
głowę lekko podnosi Wchodzą razem wtedy, ale tylko do ławek,
gdzie się buty przebiera, albo na schody, dwa pierwsze od góry. Tam
czekają z dłońmi wciśniętymi między kolana, albo pod pachy. Nie
wiem na co czekają, ale myślę że nic budującego nie usłyszą.
Nigdy pewnie nie słyszały, od nich zapewne nie słychać również.
Są, bo być muszą, mają tu i teraz. Nie wiedzą co, nie mają siły
wiedzieć. Nie milkną mijane. Nic i o niczym. Matki synów łobuzów.
Spóźniony jestem jak zwykle, mijam,
zerkam, myślę. Matki. Zawsze przychodzą pierwsze i są w
zdecydowanej większości. Siedzą i czekają, siedzą i słuchają.
W płaszczach rozpiętych, z torebkami na kolanach. Szaliki do kostek
wiszą z krzesełek małych gdzie siedzą skulone jak Guliwer w sali
liliputów. Karteczki i długopisy. Matki od zapytań, matki od
planów. Zgłaszają się, podnoszą palce.
Robią kawę, herbaty. Bez płaszczy,
torebki na stoliku trzymają po stronie lewej. Apaszki. Przebojem
porywają resztę, matki od ciast cycate, matki od śledzi w oleju,
od strojów szytych i od dyń rzeźbionych. Te matki zaś od zbiórek
i pieniędzy aktywują, listy mają i księgowość całą w koszulce
foliowej A4, drobne i grube. Kreski przy nazwiskach, plusiki i
minusiki, winien – ma. Matki od jasełek. Matki pretensje. Matki –
lalki czekające końca z telefonem miętolonym między palcami,
blisko drzwi. Matki – zbiórki, od papieru szarego i flamastrów.
Matki kujonów, matki łobuzów. Cała sala. Zdecydowana większość.
Matki w grupkach wychodzące na
korytarz. Torebki między kolanami jak zakładają szaliki. Rozmowy i
ustalenia. Wyjście razem. Na schodach pusto. W cieniu pusto.
Matki wracają. Są wyczekiwane.
To wszystko jakieś takie wywiadówkowe:-)
OdpowiedzUsuńDokładnie ;)
UsuńI matki, które nie znoszą tego. I też się spóźniają. I nie przepadają za towarzystwem innych matek. Bo tamte matki wiecznie paplają, a one paplania matczynego nie znoszą. Ani swojej matki, ani innych matek. Paplania o ciastach, śledziach i dyniach. Stoją pod drzewem, palą papierosa. Glanem rozdeptują peta i wtedy, gdy ciemno się robi, na korytarzu dorywają wychowawczynię i pytają: "wszystko OK?".
OdpowiedzUsuńZnam taką;-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOjcowie od kijków do kiełbas i ogniskowych "zrzutek".
OdpowiedzUsuń