Tematyka
okoliczne obserwacje
(61)
fotopstryki
(54)
analog
(42)
zwidy i herezje
(30)
folklor
(29)
pies miejski
(28)
Czeskie klimaty
(24)
telefonografia
(22)
miasto moje
(17)
Niemcy
(16)
idiota stąd
(16)
komentarze do wydarzeń
(14)
wydarzenia w punkcie potrójnym
(14)
mediateka
(13)
otworkowo
(7)
warsztat
(7)
natura
(6)
widoki przemysłowe
(6)
krótkie portki
(5)
motoryzacja
(5)
tato
(5)
modne dodatki
(3)
architektura
(2)
cytując
(2)
czekając na koniec świata
(2)
opuszczone
(1)
wtorek, 24 kwietnia 2012
Guślarz. Po spotkaniu.
Już po spotkaniu. Trzech nacji, trzech narodów, trzech historii. Byli, przyszli, zostali przyprowadzeni, albo dojechali. Sami lub z kimś. Jedni chcieli, inni powinni, innym jeszcze miało się to opłacić. Byłem z ciekawości. Właściwie to z dwiema trzecimi ciekawości, może nawet z jedną trzecią ciekawości - bo działo się jak zawsze. Do kamer i po kamerach. Do kamer podchody - z kim by tu i na jakim tle. Tańce godowe, tokowanie. Po kamerach sprawa prosta - spadamy. Stąd ta ciekawość dzielona na trzy. Jedna trzecia to sprawa jasna. Wyłączyli nagrywanie - dojadamy i w "długą". Druga z trzeciej części jak to ma w zwyczaju - wikt i opitek, z uśmiechem i obecnością do końca. Rubasznie i swojsko. Trzecia ?
Trzeciej byłem ciekaw. Chciałem poczuć tę trzecią stronę. Szukałem i znalazłem. W wieku sędziwym, w pogodzie ducha, we wspomnieniach dłoni matczynej, oranżady dawnej smaku, kiełbaskach wędzonych, bułkach nadziewanych, w spacerach, w dziś i wczoraj, w historii równie okrutnej co innych, w niezrozumieniu dziecięcym, w niejednoznaczności uknutej przez możnych, w słońcu tym jak kiedyś, w myśli - że może to jest ten ostatni raz. W odwiedzeniu po prostu, lasce rzeźbionej, uśmiechu i nienachalności. W tym właśnie punkt potrójny się zawiera.
To najpiękniejszy obrazek z tego dnia.
wtorek, 17 kwietnia 2012
Guślarz. Żyje czy nie żyje ?
Guślarz ( 569 m n.p.m.), jedna z
dwóch gór mających u swego podnóża Bogatynię i okolice.
Najwyższy punkt nad miastem, wulkaniczny stożek od południowej
strony. Szczyt jego leży na terytorium Republiki Czeskiej, jakieś
70 metrów od granicy z Polską. Do niedawna jeszcze szczyt
niedostępny był dla małego ruchu przygranicznego, dotrzeć można
było po przekroczeniu granicy na jednym z przejść i dojście od
strony czeskiego Vitkowa. Od roku 2007 można udać się na tę górę
przekraczając granicę dowolnym miejscu.
O Guślarzu i jego walorach
turystyczno – spacerowych mimo tych ułatwień nie wspominano
praktycznie w ogóle. Może jedynie w okolicach kampanii wyborczych
wypływały cyklicznie mniej lub bardziej niewiarygodne pomysły na
wykorzystanie walorów części leżącej po naszej stronie. Z uwagi
na egzotykę i duży stopień odrealniania tychże zamysłów,
lądowały one w ognisku razem z wyborczymi plakatami i niedojedzoną
kiełbachą. I tak do niedawna.
Mówić nagle zaczęto o
konieczności „ożywienia” Guślarza, o odrodzeniu małej
turystyki w jego rejonie – i oczywiście w myśl zasady „boso ale
w ostrogach” - wypłynęły na międzynarodowe wody niesamowite
wizje wyciągów, wież widokowych, stoków, orczyków, ratraków i
obsługujących to wszystko domów gościnnych z łóżkiem i
wyszynkiem. Niemało. ( Martwi mnie jedynie to, czy wszystko się nie
stosunkowo niewielkim zboczu pomieści...). Jednak w moim odczuciu
taka lawina pomysłów z górnej półki to najlepszy sposób na
przysypanie i zaduszenie w zarodku najszczerszych nawet chęci. Wszak
mowa miała być o najprostszej formie turystyki – niedzielnym
spacerze rodzinnym, ławeczce, daszku, zwykłej ścieżce. Miejscu na
popołudnie.
Jako że lubię sam się przekonywać
o rzeczywistej sytuacji postanowiłem się na Guślarza wybrać
osobiście.
Więc : próżno szukać w mieście
jakichkolwiek wskazań kierunków marszu. Nie ma. Na szczęście góra
jest na tyle wysoka, że widoczna z każdego jego punktu. Czyli marsz
na azymut, ewentualnie w kierunku Jasnej Góry, bo ten kierunek
gdzieś w oznaczeniach widnieje. Wyprawa pieszo po drodze prowadzącej
do JG raczej bezpieczna nie będzie – brak jakiegokolwiek pobocza,
prędkość dozwolona na tej drodze (poza miastem, bez widocznych
ograniczeń) to 90 km/h, trzeba mieć sporo odwagi by się z jadącymi
autami mijać „na lusterko”. Lepiej więc samochodem – tu
jednak wiedzieć trzeba,że nie ma żadnych wyznaczonych miejsc do
parkowania, można jednak pogadać z mieszkańcami o możliwości
zaparkowania, lub po prostu „na dziko” w okolicach pomnika z 1
Wojny Światowej. Na miejscu również brak jest choćby kawałka
dykty z wyznaczonym kierunkiem marszu. Czyli przyjmujemy zasadę, że
każda ścieżka wiodąca do góry zaprowadzi nas do celu.
Wybrałem pierwszą z prawej, czarne
kamienie „kolejowe” wielkości pięści solidnie utwardziły
leśny dukt, wędrówka po nich również wspaniale utwardza dyski
międzykręgowe – ale nie narzekamy, ważne że nie po błocie :)
Idąc wzdłuż drogi mam wrażenie na
granicy pewności, iż nie jest to nowa trasa – pozostałości
ławek mówią o turystycznej przeszłości tejże, przedwojenne
betonowe konstrukcje z pozostałościami siedzisk aż proszą się o
powtórne zamontowanie siedzisk. Ale jak widać nikogo to jak do tej
pory i później pewnie też nie obchodzi. Niech leży i wspomina jak
kiedyś normalnie było.
Trzeba iść dalej – do góry. Aż do
granicy i później w lewo. I prosto, aż do lasu idąc pasem
granicznym mając Polskę po lewej stronie. Tam pierwszą ścieżką
znów do góry – prawo skos i prosto.
Po przejściu ok. 50 metrów osiągamy
szczyt. Urocze miejsce. Jest tablica informacyjna, triangulant
geodezyjny z czasów Cesarstwa i ruiny, właściwie ruiny ruin
gospody działającej tu aż do lat 40- tych XX wieku. Los jej i
reszty infrastruktury opisany został w artykule p. Marii A.
Marciniak ( http://www.goryizerskie.pl/?file=art&art_id=600
) . Pośród zeschłych liści natknąć się jeszcze można na
pozostałości zastawy stołowej z tamtych czasów. Łezka w oku.
Było.
Oprócz tego skałka od strony
południowo – wschodniej, niezwykle klimatyczna, pierwsze moje
skojarzenie – jakby na tę górę wychodził Zaratustra, to pewnie
od tej skałki rozpoczynało by się jego znijście. Tak mi się
wydaje. Bo siedzi się i rozmyśla pierwszorzędnie. Mieszkał tam
podobno niejaki Köhler, lalkarz samotnik zamieszkujący te miejsce
od 1850 roku w szałasie obok skały. Magiczne. I widok piękny.
Skoro wyszedłem na górę od strony
Polski, to teraz zejdę od strony Czech. Trudno nie jest, wystarczy
trzymać się zielonego szlaku. W dół. Schodzę do Vitkova, tam ku
mojemu zdziwieniu (tak, wiem, jestem dziki) obok słupka z
oznaczeniami dostępnych szlaków stoi najprawdziwsza zadaszona
ławka. Ze stolikiem ! Tak myślę – dopóki takie rzeczy będą
mnie zaskakiwać, doputy nasza mentalność będzie miała przed
sobą długą drogę do rozwoju, do poziomu „normalne”...
Tak więc : byłem,widziałem. Powrót
– odwrotnie, ale już bez wejścia na górę, obejście lewą
stroną, kurs na azymut (kominy) i w dół, do wsi.
Tak więc : byłem,widziałem. Powrót
– odwrotnie, ale już bez wejścia na górę, obejście lewą
stroną, kurs na azymut (kominy) i w dół, do wsi.
Jakie mam wrażenia ? Po lekturze
artykułów dotyczących Guślarza, po serii pomysłów jakie
wystrzeliły z głów z okazji nie wiem jakiej, po obejrzeniu z
bliska na własne oczy sytuacji na miejscu... Piękne miejsce,
blisko. Poza tym brak jakichkolwiek wskazówek co do dojścia na
miejsce, o ławkach czy choćby miniparkingu nie wspomnę. Deski do
ławek przykręcić, jakąś tablicę, miejsce na samochód, ścieżkę
grysikiem wysypać. I może zacznie to działać. Ale pomysły rodem
z górskich kurortów są niepoważne. Przyziemne, przyziemne sprawy
na początek – żeby pokazać, że coś się chce. Bo tego nie
widać.
wtorek, 10 kwietnia 2012
Pochody.
Zaczęło się znów kołysać. Od
tupnięcia pierwszego tego jedynego, od kroków miarowych co za nim
po bruku czwórkami, szóstkami, tłumem bezładnym ruszyły, wiecami
z krzyżami i blaszką lotniczą w szacie, blaszką na czole, blaszką
w głowie błotem kwietniowym zakażoną co lobotomii niehigienicznej
dokonała, po twardym zapisie nieodwracalnie już ustanowiony tryb
myślenia, bezwolny, tłumny, czerwony na gębie jak flaga na drzewcu
i zły, mocniej już tupie, rozhuśtać jakby chciał, przewrócić...
I kołysze się mocniej, już zaduch
się unosi i pył kancerogenny umysły kaleczy, rozumy podrażnia,
dmucha, zawiewa z papieru, z eteru, ambon kościelnych, z ekranu do
pieśni smutnych posępnych, tam gdzie profanum na sacrum okrakiem
się wspina, krzyżem podpiera drewnianym i po barierkach
przełazi w kamizelce jaskrawej, i
grupy za nim miejskie, osiedlowe, parafialne regimenty z nienawiścią
na tablicach Krakowskie Przedmieście zalały nie słońcem, tłumem
zalały, mszami, zniczami, kwiatami i zaduchem ciężkim spiskowym
wywrotowym, irracjonalnym...
Cuchnąć już zaczyna benzyną
lotniczą, gazem szlachetnym rozpylonym, wybuchem silnym, korą
rozdartą co na bucie urwanym już tlić się zaczyna pod kablem
zwęglonym, zajmują się kolejne i teraz już i te co rozgrzane, co
wystygnąć nie zdołały kawałki palą się razem, już wszystko
naraz zajmuje się, już Wolska cała rozpalona, z gorąca unosi się
dym do góry wysoko aż mgła rozwiewać się zaczęła, i patrzą
wszyscy na pomnik co się odsłania, pomnik zwycięstwa, zwycięstwa
człowieka nad zdrowym rozsądkiem...
Subskrybuj:
Posty (Atom)