Kiedyś bardzo chciałem mieć metalowe ślizgacze "made in GDR". Takie z regulowaną w pewnym zakresie długością i szerokością buta. Ze skórzanymi paskami i zamontowanymi na czubku ząbkami do podchodzenia. Ale moje "kiedyś" wypadało w czasach, gdy granice bratnich narodów były zamknięte na sztabę i pilnowane obustronnie. Więc pozyskanie takowych ślizgaczy było sprawą dość problemową...
Paradoksalnie, dziś łatwiej nabyć takie nieprodukowane od lat ślizgi, niż w czasach ich wielkiej popularności. Niemniej zdarzyło się tak, że ślizgacze owe nabyte jakąś kombinacją środków i możliwości dostałem. Wiosną, tuż po zimie. Mieszkały zatem one tymczasowo w szafie, wypełniając ją zapachem nowiuśkich pasków i wyobrażeniem zlodowaciałej górki "na pomniku" rozścielającej się u obutych w nowiuśkie ślizgacze zapięte mocno do kozaków, stóp. Tak minęła wiosna wraz z następującymi po niej porami, aż do zimy. Zima jak na złość była praktycznie bezśnieżna. Tak jak seria postępujących po niej kolejnych zim. Pierwsza odpowiednio śnieżna nastała w czasie, gdy jazda na ślizgaczach nie była mi już w głowie. Leżały zetem one bezczynnie, tracąc w nieznanych mi okolicznościach jeden nowiuśki pasek. Przeleżały do czasów, gdzie stałem się dla nich za duży i za ciężki. Aż do czasów, gdy mój syn stał się wystarczająco do nich pasujący, dość duży i niezbyt ciężki.
Aż do czasów, gdy okazało się, że zima jest wystarczająca do obucia go w zabytkowe ślizgacze. Aż do czasów, gdzie okazało się, że nie wiadomo do której to szafy trafiły ślizgacze z szafy pierwszego ich zalegiwania. Gdy trudno sobie przypomnieć, czy paski były beżowe czy czerwone. I właściwie jakiego były rozmiaru.
A zima jeszcze trzyma. Wiosna za pasem. Wpisuję w google "ślizgacze metalowe", a w grafikach wyskakują mi jakieś myszki komputerowe o kosmicznym wyglądzie. Zmieniam, modyfikuję zapytania, słowa klucze. Są, znalazły się - ale tylko na zdjęciu. Zima trzyma. Idą ferie. Przekopujemy internet w poszukiwaniu wrażeń z dzieciństwa...
Zdjęcie w tytule ściągnąłem gdzieś z wykop.pl. Widoczne tem plastikowe ślizgacze miałem również. Jeden złamał się po pierwszym zjeździe, drugi po (chyba) czwartym.
ha ha, to mięliśmy podobne marzenie:)Niestety, moje nigdy się nie zrealizowało. Byłam tylko posiadaczką ślizgaczy z lewej, które nie złamały się, tylko moją nogę wykluczając mnie na zawsze ze sportów zimowych. No, może jedynie zjazd na worku stylem dowolnym pozostał:)
OdpowiedzUsuńMiałem i ja plastiki, ale jakiś taki model z dłuższym przodem, te przody przedłużone odłamały się jako pierwsze. Ale jak podciągało się stopami ten ułamany przód ponad śnieg, to dało się jechać na złamanych :)
UsuńMiałem oba modele chwała Bogu a z pomnika to najlepsza jazda na trzech skoczniach/chopkach.
OdpowiedzUsuń